piątek, 26 grudnia 2014

Święta, święta i po świętach

Fara śpi z dziadkami.


    Jak to zawsze w jakiekolwiek święta bywa, wszyscy się do nich szykują i szykują, w końcu przychodzą, no i jest po wszystkim. W tym roku jestem szczęśliwa, pierogów nie zabrakło. Opłacało się jechać do babci i wziąć sprawy w swoje ręce. Jako największy pierogożerca mogę się pochwalić ponad 200 sztukami.
    Mamy w domu wesoło, bo dziadkowie przyjechali ze swoimi dwoma psami. Plamka jak zwykle na widok aparatu robi wszystko, żeby się schować. Fifi ani myśli współpracować a Fara strzela fochy. Ogólnie ich układy wyglądają tak, że najstarsza Plamka wszystkie ustawia, Fara się obraża, a Fifi i tak robi swoje. Wczoraj Fara postanowiła, że już ma dość tego, że Fifi jest w centrum uwag i przyniosła sobie z ogrodu zabawkę. Z psami jest jak z dziećmi, jak leży to nie są zainteresowane, ale kiedy drugi pies się zainteresuje zabawką, to już jest problem. Cóż poradzić, trzeba było wszystko schować. 
    Dla Fifi jednak nie ma żadnych przeszkód. Szucherna baba, jak zwykł nazywać ją dziadek, porywa nam chusteczki higieniczne, a nawet foliowe worki na śmieci, żeby zrobić z nich śnieg. Cóż, może zrozumiała, że nam za nim tęskno. 

Fifi na ogrodzie.



poniedziałek, 15 grudnia 2014

Słabo coś


   Szaleństwo świąteczne mnie dopadło, co w połączeniu z moim książkoholizmem zrobiło się troszkę niebezpieczne dla mojego portfela. Powoli przestaje mi pomagać tłumaczenie: "Dostałam stypendium naukowe, więc mogę je bezkarnie wydać na książki, w końcu to moja edukacja". Tęsknię też straszliwie za śniegiem. A wiecie dlaczego? Śnieg i deszcz są mokre, śnieżycę i ulewę uważamy za brzydką pogodę ale... Śnieg jednak mimo wszystko jest świąteczny, kojarzy nam się (choć paradoksalnie) z ciepłem. A deszcz? Nie wiem jak wam, ale mi każdy deszcz, który nie pada w lipcu lub sierpniu, przywołuje jedynie szarość, smutek i zmęczenie. Jak widzę deszcz, który uparcie nie chce zmienić się w śnieg za oknem, to aż mnie ściska w środku i nie chce nigdzie wychodzić. Najchętniej siedziałabym w ciepłym dresie, paputkach i z książką.

    Co do moich książkowych planów na jesień, jak zwykle nie wyszło. Zabrałam się, co prawda w końcu za Ziemkiewicza, ale Księga jesiennych demonów jak leżała, tak leży. Co gorsza nie zapowiada się na to, żebym po jesienne demony sięgnęła, ponieważ dorobiłam się w tym miesiącu Wiecznego Grunwaldu, Morfiny i Dracha Szczepana Twardocha. Kwestia właściwie dziwna, bo o ile Morfina gdzieś tam się pałętała w moich czytelniczych planach, to niczego oficjalnie sama przed sobą nie przyznałam. Kończyło się na: "a jeszcze zdążę". Co mnie przekonało? Pewnie wypowiedź Tomasza Makowskiego, który stwierdził, że popularność Twardocha w pewnym stopniu opiera się na tym, że jest atrakcyjnym mężczyzną oraz odpowiedź na pytanie czy Szczepan Twardoch ma jakiś pomysł na książki, czy chce przez swoje dzieła przekazać jakąś treść.  Autor odpowiedział wówczas, że  książki mu się same piszą, że to one do niego przychodzą. To chyba trochę jak z narratorem w głowie Mai Lidii Kossakowskiej. Bardzo mnie ta kwestia intryguje, tym bardziej, że mi samej pomysły na opowiadania, czy zdjęcia przychodzą w snach. 






 Dłubię znowu w starych zdjęciach i wygrzebałam dwie pełne energii panie. Sotek i Bek, duet niezwykły. Pełen energii i uśmiechu. I pomyśleć, że nasze spotkanie w trójkę było właściwie przypadkowe. 

Lenię się ostatnio mocno. Zdecydowanie brakuje mi kogoś kto krzyczy i mędzi mi gdzieś nad uchem: "Wiki, Wiki, chodź na zdjęcia". Bo poszłabym. Dawno nic nie robiłam. Słabo z tą moją kreatywnością, oj słabo.

niedziela, 16 listopada 2014

Falkon Kontratakuje!




    Falkon 2014 czyli Falkon Kontratakuje! Jak co roku pierwszy dzień (piątek) spędziłam w pociągu. Tym razem bez żadnych rewelacji (jechaliśmy bezpośrednim ze Szczecina, stanie przez godzinę w szczerym polu jakoś nas w tym roku ominęło). Agatka (Krzysio), Natalka (Stefan) i Olek czekali na nas na peronie. Standardowo największa gaduła, czyt ja, zagadała ich prawie na śmierć (bo w pociągu nie było z kim gadać). Szybki brum do domku i Perełki! 



    Sobota, pierwszy pełnoprawny dzień Falkonu (przynajmniej dla nas). Dzień zaczął się od "Krzysiuuu wstaaawaaaaaj". Spieszyłam się na spotkanie autorskie z Tomaszem Kołodziejczakiem, które wg krzysiowych godzin odbywało się bladym świtem (czyt 11:00). Na spotkaniu dzięki swojej mamusi dostałam koszulkę! No ale od początku. Kiedy przyszedł czas na pytania od fanów, postanowiłam dowiedzieć się, co mówić ludziom, którzy uważają fantastykę za nienormalne książki, na które szkoda czasu. Zadałam swoje pytanie w następujący sposób "Moja mama zawsze jak przyłapie mnie z fantastyką w ręku zawsze pyta się, dlaczego nie czytam normalnych książek. Co by pan powiedział ludziom, którzy uważają, że fantastyka to nienormalne książki?". W odpowiedzi dostałam: "Zadałbym pytanie: kochana mamo, a co to są normalne książki?".
    Gdy spotkanie dobiegło końca, szybko pobiegłam na stoisko i kupiłam "Czerwoną mgłę", "Czarny horyzont" i "Białą redutę" (co z tego, że 2 miesiące wcześniej dwie pierwsze kupiłam w wersji elektronicznej). Z trzema nowiutkimi, pięknie pachnącymi książkami jeszcze szybciej pobiegłam, żeby pan Tomasz mi je podpisał. Dedykacje, które dostałam są genialne. Bardzo się ekscytuję teraz, pisząc te słowa, wyobraźcie sobie, jak się czułam, kiedy to się działo! 

    Po prelekcji nt Czarnobyla (swoją drogą bardzo fajnej). Nadszedł czas na wyczekiwane spotkanie autorskie z Jarosławem Grzędowiczem. Wyczekiwane, ponieważ właśnie przez Falkon (2012) odkryłam "Pana Lodowego Ogrodu", "Popiół i kurz", "Wypychacza zwierząt" i "Jesienne demony". Ale to już chyba tradycja, co roku "przywożę" z Falkonu jakiegoś autora, którego obowiązkowo muszę nadrobić. 
    Niestety w tym roku spotkanie wyszło dość nieciekawie. Prowadzący nie był zbyt dobrze przygotowany (usłyszeliśmy te same pytania, co w zeszłym roku). Sam autor też chyba nie był w dobry humorze. Ale co tam, twórczość znam, uwielbiam, autora szanuję. 
Kacper jako Stalker, ja pierwszego dnia byłam przebrana za bandytę.

    Dzień drugi. Już nie biegaliśmy z prelekcji na prelekcję, było więcej czasu na planszówki. Żeby się rozgrzać zaczęliśmy od Jungle Speed'a. Standardowo dużo krzyku (różne dziwne aaa, łaa, awww i takie tam). Akurat, kiedy coś tam krzyczałam, ktoś zrobił nam zdjęcie, więc wyszło całkiem zabawnie.

Dzień drugi. Jestem cowboyem, reszta postanowiła się już nie przebierać.

    Stefan musiała nas niestety opuścić, bo przyjechali w odwiedziny jej rodzice. Zostaliśmy więc w czwórkę. Wzięliśmy wtecy Munchkin Quest'a, którego zasady nas przerosły (mimo tego, że każde z nas zna angielski, nie podołaliśmy). Obiecaliśmy sobie, że przeczytamy zasady w domu i zagramy następnego dnia. Taaa... Nic z tego oczywiście nie wyszło. Po przegranej z Munchkin Quest wzięliśmy klasycznego karcianego Munchkina (Krzysio jest właścicielką apokalipsy, więc to była miła odmiana). Później zdecydowaliśmy się na Osadników z Catanu (zrobię sobie własną wersję, na pewno!). 
    Na spotkanie autorskie z Mają Lidią Kossakowską nawet nie poszliśmy, chyba za bardzo zraziliśmy się spotkaniem z Jarosławem Grzędowiczem i Jackiem Komudą (na tym spotkaniu właściwie wyszło 1 na 1 w sprawie koni ze Stefanem i panem Komudą, nie było to miłe). Oczywiście nie odpuściłyśmy możliwości zdobycia kolejnego już autografu i zdjęcia. W tym roku zarówno z panem Jarkiem, jak i panią Mają zrobiłam malutką incepcję, wzięłam zdjęcia z poprzedniego roku do podpisu. 
   Pod koniec dnia poszłyśmy z Krzysiem na prelekcję nt najdziwniejszych mitów. Ogłoszono, że prelekcja jest tylko dla słuchaczy pełnoletnich przez co zebrał się tłum ludzi. I bardzo dobrze, bo prelekcja była świetna! Serdecznie zapraszam na bloga prowadzącej: Powiało chłodem


Ja, Maja Lidia Kossakowska i Krzysio <3

Dzień I, Agatka jako Superman.
Stefan boi się szturmowców, dlatego Olek i Krzysio postanowili zrobić sobie z nimi zdjęcie.


piątek, 31 października 2014



    Pogrzebałam dzisiaj w starociach i znalazłam kilka całkiem soczystych wspomnień. Zdjęcie z 2009 roku, środek nocy po moich 16 urodzinach. Tzw Sweet Sixteen, huh? Dzisiaj mamy Halloween. Chociaż tak na prawdę ciężko napisać, że MY mamy. Bo przeto to nie polskie święto. Myśmy mieli dziady. Niby fajna zabawa dla dzieciaków, aczkolwiek niespecjalnie bawi mnie sprzątanie zbitych jajek posypanych mąką. 

sobota, 25 października 2014

Spontaniczny spacer z Farą i Sandrą.
    Jak już pisałam za oknem mróz i szarość. Nic się nie chce, lenistwo na pełnej. Jutro jadę do Poznania z dziadkami. Jak co roku odwiedzamy groby pradziadków. W zeszłym roku było chłodno, ale słonecznie. Mam nadzieję, że i teraz wyjdzie słoneczko.

     Praca oczywiście leży odłogiem. Bo po co pisać skoro można oglądać seriale? Tym bardziej, że mi się troszkę z tygodnia nawarstwiło. Przeszedł mi już co prawda zachwyt wobec How To Get Away With Murder, a Arrow znowu zaczął mnie nudzić, ale za to Peaky Blinders niezmiennie trzyma poziom. Wkręciłam się też w The Affair, ale to raczej z powodu Ruth Wilson i Joshua Jacksona. Sleepy Hollow nadal bawi, Do Chirurgów mam sentyment podobnie jak Hawaii 5-O. Jeśli chodzi o resztę z nowinek Gotham jest całkiem urocze, Star Wars Rebels zabawne, Selfie właściwie nie wiem dlaczego oglądam a Red Band Society po prostu miło zapycha czas.

    Jest i oczywiście mój ulubiony serial, Sons Of Anarchy. Muszę przyznać, że po ostatnim odcinku trochę boję się oglądać kolejne, ze względu na sympatię do niektórych bohaterów. Chyba wszyscy czekaliśmy na szokującą groteskową scenę. A co Sutter nam zafundował? Oczywiście przesiąknięty brutalnością obrazek, który możemy podsumować słowami 'Jesus Christ' (co w SOA znaczy zazwyczaj tyle co 'fuck'). Jeśli chodzi o komiks, to dziwnie było utożsamić sobie Sonsów z językiem polskim. Jakoś nienaturalnie to wszystko brzmi nie po angielsku.

    Natknęłam się wczoraj przez przypadek na kawałek You Me At Six "Room to breathe". Złapało mnie od pierwszego przesłuchania i raczej szybko nie puści.


piątek, 24 października 2014

   Stacjonarny komputer zbuntował się i umarł. Tak na dobrą sprawę jeszcze nie wiem, co dokładnie mu dolega. Zostałam bez muzyki, bez Simsów i bez programu do obróbki zdjęć. Z muzyką łatwo sobie poradzić chociażby dzięki Spotify czy Last.fm, z Simsami i programem jest już gorzej. Dodatkowo za oknem mróz i niesympatyczna szarość przyprawiająca o dreszcze. Napisałabym, że to świetna pora na zakopanie się pod kocem z książką, ale najchętniej w ogóle nie wychodziłabym z łóżka. 
    Zawaliłam się materiałami do pracy licencjackiej i jeszcze mocniej marzy mi się Irlandia. Im więcej czytam, tym mocniej się wciągam i zaczynam się martwić, że zabraknie mi miejsca. Czasu na przeczytanie wszystkiego, co wygrzebałam w trakcie, na pewno mi zabraknie, ale spokojnie. To nadrobi się po obronie. 
    Niby wyszłabym gdzieś i zrealizowała kilka pomysłów. Niby siadłabym raz a porządnie i rozprawiła się z pierwszym rozdziałem, ale ogarnęła mnie niemoc. Niechęć, chandra przebrzydła, która nie daje się odgonić kawą, herbatą czy kakao. 



    


    Próbując poprawić sobie humor grzebałam w starych zdjęciach. Znalazłam też muzyczne składanki, wypalane na płytkach w okresie podstawówka/gimnazjum. Nie mogę przestać śmiać się z kombinacji, jakie tworzyłam. Chyba najzabawniejsze jest to, że większości kawałków nawet nie rozpoznawałam.
      A na studiach chyba skończyła się miesięczna laba. Wszystkie przedmioty już obsadzone, niedługo startujemy z nowymi wykładowcami. Znowu człowiek nie wie na czym stoi i czego się spodziewać. Nieprzyjemnie dość.
    

wtorek, 7 października 2014

Każda kobieta kocha przeceny

   Parafrazując słynną maksymę Terencjusza; jestem kobietą i nic, co kobiece, nie jest mi obce. Wszystkie kobiety kochają przeceny, ja też. Jednak moim obiektem zainteresowań nie są ubrania, kosmetyki, garnki czy inne typowo kobiece przedmioty. Ja poluję na książki. Uwielbiam obniżki w księgarniach internetowych, czy promocje w zwykłych księgarniach podczas np międzynarodowego dnia książki. Jeśli gdzieś okazuje się, że promocje się sumują (kocham Nexto!) to jestem w niebie.
    Ostatnio Fabryka Słów zrobiła prezent swoim czytelnikom i we współpracy ze Światem Książki obniżyła ceny wielu swoich pozycji. W ten sposób udało mi się zakupić "Jakie piękne samobójstwo" Rafała Ziemkiewicza. Opinie na jej temat są bardzo podzielone, a sam fakt wydania tego rodzaju pozycji przez Fabrykę a nie np Bellonę pozostawia wiele do myślenia. Jednakże chociażby ze względu na swoje tzw zainteresowania zawodowe, nie mogłam się jej oprzeć. Teraz czeka grzecznie aż skończę trzeci tom Mrocznej Wieży (jak zwykle w znaczny sposób rozmijam się ze swoim jesiennym planem). Zadanie podczas czytania jest proste, długopis i zeszyt pod ręką i hajda!
    Standardowym miejscem zaopatrywania się w książki po niższej cenie są antykwariaty. Dzisiaj odkryłam outlet Empiku, w którym zobaczyłam piękne czerwone kółeczko z wydrukowanym na biało -70% na "Dziennikach Mistrza i Małgorzaty". Zostało tylko jedno pytanie, odświeżyć sobie dzieło życia Bułhakowa i zabrać się za Dziennik, czy odwrotnie? 

niedziela, 5 października 2014

Apel na czterech łapach




    Każdy pies ma swoje wady i zalety, tak samo jak ludzie. Obowiązkiem każdego właściciela jest zdawanie sobie sprawy z tego, do czego nasz pies może być zdolny i odpowiednio reagować. W znakomitej większości przypadków wszelkie incydenty z uczestnictwem zwierząt są winą człowieka. Ile razy słyszymy, jak ktoś mówi: "ale on się tak nigdy nie zachowywał, to taki dobry piesek". Może i nie zachowywał ale to jednak zwierze, pies jest tylko psem. Tak samo jak my boi się, denerwuje, złości, cieszy… 
    O agresywnych rasach trąbiło się na tyle, że ludzie w miarę ogarnęli, co z czym się je. Jednak wielu wciąż zapomina, że to, że nasz przyjaciel jest do rany przyłóż w domu nie znaczy, że tak będzie poza domem. Przecież często zdarza się tak, że nigdy nie ma problemu aż trafi się ten jeden jedyny pies i problem gotowy. Dlatego nie rozumiem dlaczego ludzie nie stosują DODATKOWYCH zabezpieczeń, nie kładą większego nacisku na bezpieczeństwo, kiedy wiedzą, że dwa konkretne psy się nienawidzą i aż się trzęsą na swój widok. Skoro wiem, że mój pies atakuje psa sąsiadów, to nie puszczam swojego psa luzem. Nawet jeśli tylko idę z domu do samochodu. Nie i koniec.
    W tym tygodniu mój pies został zaatakowany przez innego aż dwa razy. Za pierwszym razem wracałam wieczorem z mamą i psem z długiego spaceru, gdy wybiegła na nas brązowa masa rasy bokser. Nie było żadnego ostrzeżenia, warczenia czy nawet szczekania. Od razu atak. Farę udało się złapać, a suka sąsiadów dostała standardowego klapsa. Na szczęście tym razem skończyło się na strachu, mam nadzieję, że następnego nie będzie. 
    Bardzo często nie widzimy zagrożenia ze strony psów ras małych i średnich. Bo kto by się bał yorkshire terriera czy beagla. No i tu moi drodzy jest problem. Yorki bardzo często są agresywne, zwykliśmy nabijać się, że mają kompleks mniejszości. Cóż, york sąsiadów na moich oczach skoczył do gardła mojemu poprzedniemu psu (mieszanka rottweilera z owczarkiem niemieckim) i gdyby nie moje glany pewnie rozszarpałby jej gardło. Po co pilnować yorka prawda?
  
    Wiem, że mój jack russell terrier nie lubi bawić się z innymi psami. Z resztą świata nie widzi poza swoim patyczkiem i nawet nie ma mowy, że podczas aportu zwróci uwagę na coś innego. Dlatego zawsze jest na smyczy. Jak widzę innego psa to od razu ściągam smycz na krótko albo przechodzę na drugą stronę ulicy. Niestety, nie zawsze nasza rozwaga wystarczy. Nie raz byłam oburzona, gdy słyszałam: "pani puści swojego pieska, najwyżej ugryzie mojego i mój się na uczy, że ma być grzeczny". Ja przepraszam ale co to ma znaczyć?! Mam dobrowolnie pozwalać, żeby mój pies wyrabiał sobie złe nawyki?! Kompletny brak wyobraźni. Chociaż chyba gorsze jest, kiedy nieodpowiedzialni rodzice puszczają swoje małe pociechy (wiek wczesnoszkolny) na spacerek z pieseczkiem na samej smyczy bez kagańca. Wyobrażacie sobie siedmiolatkę, która utrzyma psa średniej rasy, gdy ten atakuje innego? No pewnie, że nie. 

Apel z mojej strony jest następujący: kupujcie swoim psom odpowiednie smycze i w przypadku ras średnich i dużych kagańce. Rozumiem, że pies nie lubi, ale to dla jego dobra. Przypominam, że jeśli jakikolwiek pies ugryzie człowieka zostaje usypiany, ponieważ kwalifikuje się jako agresywny. Chcecie tego dla swojego psa, ponieważ nie byliście w stanie go upilnować? No i oczywiście nie puszczajcie swoich małych dzieci z psami samych na spacer.

niedziela, 21 września 2014

Ostatki

 

Kacper i konkurs puszczania kaczek.
    Nielubiany przez nikogo poniedziałek nadchodzi wielkimi krokami, co oznacza, że studentom został ostatni tydzień wakacji. Właściwie to nie mogę się już doczekać pierwszych wykładów. Nie wiem czemu ale w tym roku jest jakoś inaczej. Może napędza mnie myśl, że będę pisać pracę licencjacką? Wszystko już gotowe, zostało tylko obejrzeć filmy, przeczytać materiały i wziąć się do roboty. Obym tylko nie trafiła na "ścianę" tak jak w zeszłym roku.

    Planów i oczekiwań co do tych wakacji było sporo. Z pracą nie wyszło, do Irlandii się nie udało pojechać, do babci na koniec świata też. Dobrze, że chociaż  kilka dni udało się spędzić nad morzem. Przynajmniej nie wyszło na to, że zmarnowałam calutkie wakacje nad serialami.

Pierwsze kroki Kacpra za obiektywem. Spódnica, widok niecodzienny.
    Jeśli chodzi o książki to jesienny stosik już gotowy, wybór padł całkowicie na fantastykę. Czas nadrobić Wiedźmina bo aż wstyd, a i do Mrocznej Wieży przydałoby się w końcu  dotrzeć. Pierwsze koty za płoty, z Geraltem i Rolandem jestem już zaznajomiona, teraz tylko pozostało przeżyć z nimi przygodę do końca.

    Najważniejszą pozycją na mojej liście są "Jesienne demony" Jarosława Grzędowicza. W zeszłym roku się nie udało przez "Wichrowe wzgórza", teraz dam radę! 

Barierka latarni morskiej w Niechorzu.

    Szykujemy się z Kacprem na Falkon. Stroje już właściwie gotowe, zostało tylko czekanie na dostawę i dopracowanie szczegółów. Niby czasu jest jeszcze sporo, ale nie mogę myśleć o niczym innym. Chyba najbardziej nie mogę się doczekać momentu, gdy zamiast książki, podsunę swoim ulubionym autorom wspólne zdjęcie z zeszłego roku. Mam też nadzieję na kolejny konkurs wiedzy o serialach. W końcu mamy swój niezawodny dream team, który niczego się nie boi.

czwartek, 18 września 2014

Urlop w ostatki wakacji






    Wykorzystując ostatnie tygodnie studenckich wakacji w końcu gdzieś wyjechaliśmy. W tym roku nasz urlop trwał pięć dni. Pogoda była wręcz niesamowita. Cieplutko i słonecznie, ostatniego dnia udało nam się zobaczyć zachód słońca na czystym niebie. Dokładnie było widać moment, w którym ostatni kawałeczek naszej dziennej gwiazdy znika za horyzontem.
    Motywem przewodnim dzisiejszych zdjęć jest Bałtyk. Na plaży wśród wielu mew znalazły się i kaczki, które sprawiły, że poczułam się jak w domu. Niektórzy mogliby tu zażartować, że Szczecin też leży nad morzem.






czwartek, 4 września 2014

Książkowy Łańcuszek

   Na Anetę Jadowską trafiłam dzisiaj przypadkiem (a jakże!). Link do bloga autorki, na którym zamieściła post z książkowym łańcuszkiem wyświetlił mi się na Facebooku. Postanowiłam podać łańcuszek dalej, a niech się rozniesie!
  Zabawa jest następująca. W kolejności przypadkowej wybieramy dziesięć książek, które wpłynęły na nasze życie, zostawiły coś w naszym wnętrzu, wzbudziły największe emocje i argumentujemy dlaczego właśnie te książki znalazły się w naszym indywidualnym zestawieniu. U mnie jednak będzie troszkę inaczej. Skoro kolejność jest przypadkowa zdecydowałam się nie używać numeracji, zastąpię ją starymi dobrymi myślnikami.


- Neil Gaiman:
      Nie potrafię wybrać konkretnej książki, czy komiksu autora. Wciągnęłam się całkowicie po tym, jak zobaczyłam w kinie Gwiezdny pył. Zaczytywałam się dosłownie we wszystko, co wyszło spod pióra autora. Kiedy Neil postanowił wyjść do swoich fanów z inicjatywą Calendar of Tales byłam zachwycona! Filmiki promujące akcję były...hm. magiczne, dzięki nim nie jeden fan uwierzył w siebie i przestał pisać do przysłowiowej szuflady. Z resztą ja sama powróciłam ze swoimi do internetu. O jednym trzeba jednak pamiętać, jeśli rozsmakujesz się w Gaimanie, nic już nie smakuje tak samo!


- Erich Maria Remarque "Trzej towarzysze":
      Ach! Jak ten człowiek pisał! Abstrahując od pacyfistycznych akcentów książek Austriaka, zwracam uwagę na to jak buduje sylwetki swoich bohaterów! Każdy jest inny, wyrazisty, genialnie napisany! I pomyśleć, że poznałam tę książkę tylko dlatego, że będąc w liceum postanowiłam zrobić sobie odpoczynek od fantastyki, poszłam do szkolnej biblioteki i poprosiłam panią bibliotekarkę o książkę dokładnie tymi słowami: "Mam ochotę na coś klasycznego, czy mogłaby mi pani coś polecić?". Do końca życia powinnam dziękować tej kobiecie za wskazanie mi drzwi na mojej drodze życiowej z napisem Remarque! Później szukając innych książek autora miałam małą sprzeczkę z właścicielem antykwariatu. On uważa Trzech towarzyszy za dzieło smutne, ja wręcz odwrotnie! To piękne przedstawienie siły przyjaźni, uczucia, które obok miłości jest motorem napędowym tego świata.

- Jarosław Grzędowicz:
      Kiedy wszyscy byli na etapie "Pana lodowego ogrodu" ja czytałam jeszcze Ćwieka. Później mimo wielu pozytywnych recenzji na Kubie się zawiodłam, a spotkanie autorskie ostatecznie zabiło wszelakie sentymenty. A może właśnie o tym powinnam na tej liście napisać? Wracając do Jarka, nie czytając kompletnie nic. Ba! Nawet nie wiedząc kim tak na prawdę jest Jarosław Grzędowicz i nie znając świata Pana lodowego ogrodu, na straszliwym kacu poszłam na spotkanie autorskie podczas Falkonu 2012. To była miłość od pierwszego wejrzenia! Potem chciałam już tylko czytać i czytać. Ale nie tylko książki pana Jarosława, również jego żony Mai Lidii Kossakowskiej. Bardzo mocno kibicuję temu wspaniałemu małżeństwu i z wręcz dziecięcą niecierpliwością czekam na każdą kolejną książkę. Cóż jedni są w teamie Sapkowskiego, ja jestem w teamie Grzędowicz-Kossakowska!


- Ferenc Molnar "Chłopcy z placu broni":
      Ukochana lektura szkolna. Gdzie mi tam książki dla dziewczyn! Ania z Zielonego Wzgórza była nudna i dla bab! Chłopcy z placu broni, to było coś! Z resztą, któż nie płakał po śmierci Nemeczka?

- Herman Hesse "Wilk stepowy":
      Polecony przez koleżankę studiującą teatrologię na UJ. Dzięki tej pozycji mogłam lepiej zrozumieć, co tak na prawdę siedzi w mojej głowie. Myślę, że powinno się więcej mówić o tej książce a wręcz uczynić z niej lekturę szkolną w liceum.

- Jack Kerouac "W drodze":
      Wolność, wiatr we włosach i tak na prawdę życie pełną piersią. Myślę, że idee beatników są bardzo bliskie mojej duszy, która najchętniej biegałaby gdzieś i niczym się nie przejmowała.

- Charles Perrault "Baśnie"/ Marian Bielicki "Opowieści Szidikura: baśnie i legendy Tybetu":
      Pozycje są zestawione razem (małe oszustwo) ponieważ to moje ulubione książki z dzieciństwa, do których wciąż chętnie wracam. W końcu z bajek, baśni i legend możemy wyciągnąć nie jedną naukę.
   
- Michaił Bułhakow "Mistrz i Małgorzata":
      Nikt nie potrafi mnie tak rozbawić jak Bułhakow! Ukłony mistrzu dla ciebie i twojej Małgorzaty!

- Lemony Snicket "Seria niefortunnych zdarzeń":
      Od tej serii zaczęło się moje świadome czytanie (myślę, że większość ludzi w moim wieku wymieniłaby w tym miejscu Harrego Pottera). Lubię wspominać czasy, kiedy ciągnęłam dziadka za rękę do księgarni, by kupił mi kolejny tom serii.

- Juliusz Słowacki "Kordian":
      Kordiana spotkałam w idealnym momencie swojego życia, z resztą zawsze wybiorę Słowackiego nad Mickewiczem.




Podajcie dalej łańcuszek, rozpowszechniajcie wiedzę o książkach. Ja, tak jak Aneta Jadowska, postanawiam podarować komuś jedną pozycję z listy. Kto wie, może podczas dyskusji po przeczytaniu dostrzegę coś nowego w ukochanych książkach?

niedziela, 31 sierpnia 2014

Deszczowa piosenka

    W końcu udało mi się spotkać z Dominiką, z którą umawiamy się ponad rok. Po kilku dniach niepogody wczoraj w końcu pojawiło się słoneczko (tylko na chwilę, ale zawsze!). Miałam wielką nadzieję, że i dzisiaj się pojawi ze względu na nasze spotkanie. Niestety nie dość, że słoneczko postanowiło schować się za chmurami (co w ostatecznym rozrachunku nie jest takie złe) postanowił nam towarzyszyć lekki deszcz. Niby nic a jednak plany pokrzyżowane.
    Spotkanie jednak było udane bo nie dość, że wygadałam się porządnie za wszystkie czasy, co w moim przypadku nie jest takie proste, to jeszcze udało się coś tam wspólnie stworzyć. Kto wie, może uda nam się w końcu nawiązać współpracę, którą sobie wymarzyłam jakiś czas temu... Dominikę możecie odwiedzić tu: https://www.facebook.com/Marchewland?fref=ts





    Na koniec deszczowego spaceru poszłyśmy do Coffee Point. Byłam tam pierwszy raz i właściwie chyba będę wracać. W końcu dobra kawa nie jest zła, a dla zmokniętych pań wręcz idealna.





poniedziałek, 21 lipca 2014

Wakacje czyli pozornie w końcu trochę czasu.




   Internet w końcu mnie skusił i sprawił, że "zalajkowałam" kilka stron dotyczących książek. Nic nadzwyczajnego ot facebookowe odsłony portali, z którymi jestem wręcz zaprzyjaźniona. Cóż... Pewnych rzeczy nie przewidziałam zdecydowanie. Zewsząd zaczęły bombardować mnie informacje o promocjach, konkursach czy nowościach wydawniczych. Z jednej strony fajnie bo żadna obniżka mnie teraz nie ominie, a fabryka potrafi robić bardzo sympatyczne promocje związane np. z jakimś hasłem, które trzeba podać w księgarni ich partnera biznesowego czyli Świata Książki. Z drugiej strony... taaak, KONKURSY.
    Dzisiaj w jednym z konkursów musiałam odpowiedzieć na pytanie "Czy zabierasz ze sobą książki na wakacje? Jeśli tak dlaczego?". Właściwie odpowiedź była wręcz oczywista, moje wakacje to SĄ książki. W roku akademickim przecież nie ma czasu na czytanie literatury "pozasłużbowej". Niby nie ma, ale coś tam się zawsze wygospodaruje (zwłaszcza jak wyjdzie kolejny tom przygód Atticusa!).
   Mój stosik "do przeczytania" wbrew moim wszelkim staraniom i nocom przy książkach i herbacie nieustannie się powiększa. Doszło już do takiej sytuacji, że mam kilkaset [!] e-booków i kilkanaście (no dobra kilkadziesiąt) książek w kolejce. A wciąż ich przybywa! Chyba jednak mój sąsiad miał rację stwierdzając, że jest smutny, że nie starczy mu życia, żeby przeczytać wszystko, co by chciał...





             Obecnie jestem w trakcie czytania Demona Luster Martyny Raduchowskiej. To jedna z tych książek, która nie wiedzieć czemu dosłownie mnie wołała z półki. Przechodziłam obok niej, przechodziłam i ciągle a to pieniędzy brak, a to czytam coś innego, a to tematykę trzeba było zmienić bo ileż można czytać o druidach, wiedźmach, czarownicach, bogach, stworzeniach magicznych i innych tego rodzaju treściach. Aż w końcu pewnego pięknego dnia internet poinformował mnie, że z okazji dnia książki Świat Książki nie tylko zrobił 20% przecenę na cały asortyment, ale również po przekroczeniu określonej kwoty do zakupy dodawał śliczną torbę szmaciankę na książki z napisem "Nie jestem statystycznym Polakiem, lubię czytać książki". No i kupiłam Demona Luster o hipnotyzującej okładce.
  Podchodziłam do niej kilka miesięcy (bo sesja, bo dorwałam Kerouaca w dobrej cenie, bo wciągnęła mnie Dama kameliowa) czytam czytam i oj... jestem w połowie (książka ma ok 500 str)! Nie jest to Gaiman, Kossakowska, czy Grzędowicz ale zdecydowanie z czystym sumieniem ją polecam. Wciąga jak diabli, historia kupy się trzyma a i Kruchy nie jednej fance w głowie zakręci. Oby tak dalej i oby więcej takich rodzimych książek bo aż serduszko się raduje a duszyczka podskakuje w niebiosa! Ciekawe jak tam wypadnie nasze polskie Metro, bo Stalker dość wysoko postawił mu poprzeczkę... No nic trzeba czekać.

Tymczasem przytoczę dzisiaj opublikowane na lubimyczytac.pl 20 dylematów, które zna (prawie) każdy mól książkowy:  
1. Jak przewieźć ciężarówkę książek do nowego mieszkania? I czy naprawdę warto to robić, zważywszy, że pewnie za jakiś czas znowu będę się przeprowadzać?
2. Kupić tę książkę, czy nie? W domu mam setki nieprzeczytanych tytułów, ale czy to coś zmienia?
3. Ile książek pakować do walizki, na wypadek, gdyby czytnik się zepsuł? A co, jeśli okaże się, że mam akurat ochotę na książkę, która została w domu?
4. Kupić na wakacjach nową książkę, czy nie? Wprawdzie mam ich ze sobą sporo i nie mam już miejsca w walizce, ale…
5. O, jaka piękna książka! Wprawdzie mam ją już w innym wydaniu, ale to jest wyjątkowo urocze…
6. Czy mogę zacząć nową książkę, skoro jestem w trakcie czytania pięciu innych?
7. Pozwolić znajomemu pożyczyć ode mnie tę książkę? A co, jeśli ją pobrudzi, albo zgubi, albo nagle zniknie z mojego życia?!
8. Piątkowy wieczór? Mam wprawdzie zaproszenie na imprezę, ale może lepiej zostanę w domu i poczytam?
9. Zaraz mam lekcję angielskiego / trening karate / zajęcia scrapbookingowe, ale może lepiej zostanę w domu i poczytam?
10. Może zostanę w domu i poczytam, chociaż robię to od dwóch dni bez przerwy?
11. Zabrać ze sobą książkę do pubu, w którym spotykam się ze znajomymi? Pewnie tam będą, ale co, jeśli się spóźnią? Albo rozmowa będzie nudna?
12. Pójść do kina na ekranizację mojej ulubionej książki? A co, jeśli mi się nie spodoba?
13. Może poukładam książki na półkach? Ale czy to ma sens, skoro za tydzień będę mieć nowy pomysł na ich ustawienie?
14. Zabrać do domu te książki z regału miejskiego / leżące na ławce / leżące obok śmietnika? A co, jeśli mają w sobie jakieś robale?
15. Namówić mojego chłopaka / dziewczynę na lekturę mojej ulubionej książki? Przecież wiem, że jeśli powie, że jej nie rozumie, nasz związek będzie skończony…
16. Czy ma sens kupowanie książek, skoro w zeszłym miesiącu zabrakło mi na czynsz?
17. Podkreślić ciekawy fragment w książce czy nie? Jest w takim dobrym stanie, ale przecież książki z notatkami mają duszę…
18. Czy mogę przeczytać jeszcze jeden rozdział, skoro jest już druga w nocy, a o szóstej muszę wstać do pracy?
19. Zadzwonić do szefa z informacją, że dopadła mnie grypa, po to, żeby skończyć czytać ten nowy kryminał?
20. Odłożyć książkę i wyjść, spotkać się z prawdziwymi ludźmi? A może lepiej nie?

Mnie dotyczą: 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 10, 13, 14, 16, 18 i 20. Tym, których dotyczy pkt 17 polecam założenie specjalnego zeszytu na cytaty. 

niedziela, 22 czerwca 2014

Kłamca 2,5 Machinomachia

     W życiu wielokrotnie bywam w sytuacji, że zastanawiam się dlaczego ja właściwie coś robię. W połowie n-tego sezonu tasiemcowatego (bądź nie) serialu zastanawiam się, czemu w ogóle zaczęłam go oglądać. Potem jest już tylko ciężko przestać. Bo chciałabym wiedzieć co się stanie z takim i takim, bo głupio przerywać np. na ostatnim sezonie. W ten sposób pochłaniam w jeden dzień cale sezony serialu albo serię książek. 
     Jakub Ćwiek pisarz, kulturoznawca, dziennikarz (czegoż to on o sobie nie mówi i nie pisze!). Z każdą wydaną przez siebie książkę wbija mi ćwieka w oko. Bo niby mi się podobało, gdy zaczynałam przygodę z Kłamcą ale jednak... No jednak czegoś mi tam brak. Wcześniej myślałam, że to kwestia zakochania się w Gaimanie, że nic po nim nie smakuje tak samo. Później odkryłam dzięki przyjaciołom Grzędowicza i Kossakowską (za co im bardzo serdecznie dziękuję do dziś), co obaliło moją wcześniej obraną tezę.
     Z książkami Ćwieka mam problem bo pisze o rzeczach, które mnie interesują, ciekawią. Jak przeczytałam notkę od wydawcy na okładce pierwszej części Chłopców to aż skakałam z podniecenia. Połączenie mojej ukochanej bajki z dzieciństwa z ulubionym serialem. Niestety potem ową książkę przeczytałam. Ciągle odczuwam niedosyt. Ale nie jest to niedosyt jak w przypadku Pana Lodowego Ogrodu, gdzie po prostu nie mogę przestać czytać bo wpadłam jak przysłowiowa śliwka w kompot. Mam wrażenie, że książki Ćwieka są niedokończone. Niemalże cisnęłam Krzyż południa przez okno, tak byłam zła, że akcja książki tak na prawdę nie zdążyła się rozwinąć. Czy tylko ja mam takie wrażenie?
     Oliwy do ognia dolało spotkanie autorskie w Empiku podczas, którego Kuba powiedział, że jak opowie sobie już jakąś historię w głowie, to nie ma ochoty przenosić jej na papier. No ludzie ratunku! Ja tu czekam na kontynuację Krzyża a tu pojawia się... Kłamca!
     Niby można się było tego spodziewać, jednak miałam gdzieś tam głęboko w serduszku nadzieję, że to nie Loki powróci "z zaświatów". Kupiłam Machinomachię skuszona grą do niej dołączoną. Z resztą odezwał się efekt posiadania, ponieważ pozostałe części grzecznie na baczność stoją na półce. Przecież nie mogłam dopuścić do tego, by moja kolekcja była niekompletna. Czy tym razem odczuwam niedosyt po przeczytaniu? Raczej nie, bo jednak nie jest to kontynuacja przygód cyngla aniołów, a wypełnienie dziur między poprzednimi częściami/opowiadaniami. Ogólnie nie wyszło źle, nowelka zdecydowanie na plus bo bardzo konsekwentna jednak kurcze spotkanie Lokiego z Kojotem... Nie ładnie jest tak szybko i w tak mało spektakularny i sprytny sposób załatwić takiego starego cwaniaka jak Kojot. Chociaż z drugiej strony może to tylko ja oczekuję fajerwerków podczas spotkania dwóch tricksterów. 








czwartek, 22 maja 2014