niedziela, 27 września 2015

Różanka i gorąca czekolada z Dominisią


  Są ludzie tak kochani, tak ciepli i tak uroczy, że po prostu nie sposób określać ich inaczej, niż zdrobnieniem, czy inną cieplejszą wersją ich imienia. Tak dokładnie jest z Dominiką, która dla mnie, zawsze jest i będzie Dominisią. Bo jak można mówić o niej DOMINIKA, skoro zawsze, kiedy o niej myślę, albo kiedy się przypadkiem spotkamy na uczelni czy w mieście, jakoś mi tak cieplej na serduszku a i buźka od razu się 
cieszy. 
   










 

    Spotkanie zaczęłyśmy od spaceru na Różankę. Okazało się, że pomimo średnich temperatur przez ostatnie kilka dni i kalendarzowej jesieni, róże wciąż kwitną! I powiem szczerze, było pięknie!






Po spacerku zdecydowanie zasłużyłyśmy na gorącą czekoladę.
Ja pokusiłam się też o sernik na zimno, bo zobaczcie sami,
 jak można odmówić tak pięknemu słoiczkowi słodkości?



czwartek, 24 września 2015

#PowrótDoDzieciństwaZCzytanieMoimTlenem

    Niedawno u Roberta z bloga i vloga Czytanie moim tlenem pojawił się wpis dotyczący powrotu do dzieciństwa. W pierwszej części mogliśmy zobaczyć jego ulubione książki z dzieciństwa. W najnowszym poście i vlogu pojawił się Wieczorynkowy Book TAG. Choć Robert jest młodszy ode mnie i czytamy zazwyczaj inne książki (oczywiście, że są też takie, które pokochaliśmy oboje)  z niecierpliwością czekam na jego kolejne filmiki. Zawsze miło jest obserwować, jak ktoś spełniając swoje marzenia się rozwija i robi postępy.


    Zachęcona całą akcją postanowiłam podzielić się z Wami moimi ulubionymi książkami z dzieciństwa i sentymentalnymi przedmiotami. Zapraszam zatem do kapsuły czasu i przenosimy się w zwariowane lata 90-te!


    Najszczęśliwsze i najmocniejsze przeżycia z mojego dzieciństwa zdecydowanie kojarzą mi się z Kaczorem Donaldem, gumą balonową, gumami, do których dołączano naklejki i różnego rodzaju obrazki (tu akurat w tej roli występuje guma Turbo) oraz tymczasowymi tatuażami. Dzięki Tygodnikowi Kaczor Donald rozbudziłam w sobie duszę odkrywcy. Od najmłodszych lat fascynują mnie mapy, globusy i kompasy. To właśnie dzięki Kaczorowi Donaldowi i dołączonym do niego zabawkom pierwszy raz bawiłam się w agenta (niezapomniane okulary przeciwsłoneczne z lusterkami po wewnętrznej stronie, żeby móc widzieć, kto idzie za nami). Nauczyłam się też, jak powinno się zachowywać w lesie, jak rozłożyć namiot, czy opatrzyć skaleczenie. 
    Moje dzieciństwo to także szał na Star Wars, Dragon Ball, Diddle i Nici. Do dziś wzruszam się, gdy wspominam, jak tata wypożyczył dla mnie IV epizod Star Wars, siedział obok mnie na kanapie i czytał mi napisy, ponieważ byłam zbyt mała, by za nimi nadążyć. Przechowuję też w albumie wszystkie swoje karty i naklejki związane z Dragon Ball, jakie udało mi się uzbierać. 

Wśród dziewczynek w podstawówce panował szał na Diddla i Nici.

Z nieznanego mi dzisiaj powodu zielonowłosa Sailorka była moją ulubioną.


    W mojej rodzinie czytało się dużo. Mój tata w młodości podobno połykał książki, czytając jednocześnie co najmniej pięć pozycji. Choć nigdy nie udało mi się nauczyć czytać tak szybko, jak on, od najmłodszych lat terroryzowałam dziadków prośbami o czytanie mi na głos. Jedną z moich ukochanych pozycji były nieco mroczne, aczkolwiek pięknie ilustrowane baśnie Perrault'a. Na drugim miejscu stał osiołek Uparciuszek, o którym mówiło się u mnie w domu zawsze, gdy zbyt mocno się na coś upierałam.



    Jako dziecko w wieku przedszkolnym zbierałam kucyki pony i książeczki o króliczkach, niektóre z nich przetrwały do dziś. Pierwsze kroki ku samodzielnemu słuchaniu muzyki wykonałam przy Arfiku i Britney Spears, aczkolwiek tata wciąż puszczał mi Deep Purple, a Highway Star było naszą ulubioną piosenką, której słuchaliśmy zawsze w samochodzie.

    Na koniec pragnę przedstawić wam moją pierwszą przeczytaną w całości samodzielnie i z własnej woli książkę czyli Pollyannę, w której się od razu zakochałam. Chłopcy z Placu Broni byli pierwszą lekturą szkolną, która mi się podobała i nie ukrywam, jest na mojej liście ulubieńców do dziś.



    Zapraszam Was serdecznie do wspólnej zabawy poprzez pokazywanie książek, filmów czy przedmiotów, które kojarzą się Wam z dzieciństwem. Może to jakiś smak, albo kolor? A może zapach grzybów czy konfitury, którą robiła wasza babcia? Akcję Roberta znajdziecie w mediach społecznościowych pod #PowrótDoDzieciństwaZCzytanieMoimTlenem. Nie zapomnijcie zostawić mi waszych książek/przedmiotów/wspomnień w komentarzach! I pamiętajcie, że nie ma nic lepszego, od zaspokajania ciekawości świata!

wtorek, 22 września 2015

Tydzień w Zagórzu

    Nieuchronnie zbliża się koniec wakacji i początek roku akademickiego, który czuję już w kościach. To tak, jakby przenikliwy nocny wilgotny chłód pomieszał się z gorączką niecierpliwości. Zaczynam studia magisterskie, nowy kierunek, czeka mnie poznawanie wielu ludzi. Trzeba będzie odnaleźć się w otoczeniu i określić swoją pozycję... Nie ukrywam mam wiele obaw, ale z drugiej strony nie mogę się już doczekać. W końcu studia to też przygoda, prawda?

    W tym roku udało mi się w trakcie wakacji pojechać do babci "na koniec świata", jak zwykłam określać Zagórze (niedaleko Drezdenka, woj. lubuskie). Dlaczego koniec świata? Bo nie ma tam zasięgu, a tym bardziej internetu. Są za to lasy, jeziora i piękne nocne niebo. Zapakowałam do auta ukochanego i psa i wyruszyłam w trasę, ku świeżemu powietrzu i pięknym widokom. Nie ma chyba lepszego miejsca na odpoczynek dla takiego mieszczucha, jak ja. 

Ukochany i Fara w trakcie spaceru.

Fara podczas jednej z eskapad w poszukiwaniu zwierzyny.


Fara w pozycji bojowej, bo zobaczyła liść płynący w jej kierunku po wodzie.

Ostatniego dnia pobytu udaliśmy się nad Jezioro Łubówko, oglądać piękny zachód słońca.

środa, 9 września 2015

Juliusz Verne - Michał Strogow. Kurier carski.



    W warunkach wojny na pograniczu Cesarz Rosyjski Aleksander II musi przekazać kluczową dla dalszych działań wojennych wiadomość swojemu młodszemu bratu, Wielkiemu Księciu przebywającemu w Irkucku. Ogromna odległość dzieląca Moskwę od Irkucka oraz działalność zdrajcy Iwana Ogarewicza sprawiają, że jest to niezwykle trudne zadanie, któremu sprostać może jedynie najlepszy i najsilniejszy człowiek podlegający cesarzowi. Do tego zadania zostaje wybrany Kapitan Korpusu Kurierów Carskich, pochodzący z Omska na Syberii Michał Strogow. 

    Gdy wraz ze Strogowem przemierzałam Syberię, niemalże czułam wszelkie niedogodności, z jakimi się spotkał, na własnej skórze. Niewątpliwie w przetrwaniu carskiego kuriera pomógł słowiański temperament i upór, który mimo przeszkód, nakazywał mężczyźnie nieustannie przeć do przodu. Hart ducha, rozsądek, odwaga oraz szczera i niezwykle silna miłość do matki to najlepsze i najbardziej uwydatnione cechy Michała Strogowa, które przedstawił nam w swojej powieści Verne. Podróżujący pod fałszywym nazwiskiem Strogow napotyka na swej drodze pozornie zwykłych ludzi, którzy wykazują się determinacją i silnym instynktem przetrwania. Dotknięta konfliktem Syberia zostaje niszczona podczas najazdów, a wsie i miasteczka niemalże zrównane z ziemią. Strogow obserwuje wojenną rzeczywistość z perspektywy ludności cywilnej, która musi odnaleźć się w ekstremalnej sytuacji i przetrwać.

    Michał Strogow to moje pierwsze spotkanie z prozą Verne'a nie przeznaczoną dla młodzieży. W obliczu okrucieństw wojny, które przedstawia autor, Dzieci kapitana Granta wydają się być jedynie bajką na dobranoc. Autor w typowy sobie sposób wplata w prozę informacje na temat geografii, charakterystyki ludności i terenów, po których porusza się bohater, dzięki czemu przybliża swoim czytelnikom realia, kulturę i zwyczaje wschodnich ludów syberyjskich. Michał Strogow. Kurier carski to powieść z cyklu "Niezwykłe podróże", która przez długi czas objęta była zakazem druku w Rosji.

    Jednakże pomimo dobrze przedstawionych wojennych realiów, moją największą sympatię zdobył duet korespondentów wojennych czyli Brytyjczyk Harry Blount oraz Francuz Alcid Jolivet. Ich słowne przepychanki i rywalizacja, by przekazać informacje o konflikcie do swojego państwa szybciej, niż przeciwnik, przywodzą na myśl często spotykane współczesne duety policyjne. To humorystycznie wykreowani bohaterowie, którzy niemalże całym swoim jestestwem odzwierciedlają narodowe przywary i stereotypy (przy czym warto podkreślić, że Verne był Francuzem, więc doskonale wiedział, co pisze). Szczególnie podobała mi się scena, w której korespondenci docierają do telegrafisty i celowo przedłużają treść swojej depeszy (jeden dyktując biblijne wersety, drugi tekst słynnej wówczas piosenki), by maksymalnie zwiększyć czas opóźnienia, z jakim drugi z nich nada informację do swojego państwa. Komiczny charakter tejże sceny doskonale oddaje cytat:
"W tej chwili zaszło coś nieoczekiwanego. Do pokoju wpadł przez okno granat... potoczył się - i wybuchnął. Blount zalany krwią upadł na ziemię. Jolivet kończył depeszę: Korespondent Daily Telegraph, Harry Blount padł przy mnie trafiony granatem". 
Blount'owi oczywiście nic poważnego się wówczas nie stało, jednak sam fakt,że Jolivet zamiast udzielić kompanowi pomocy, nie przestał nadawać rozbawił mnie niemalże do łez.

   To powieść o wewnętrznej sile człowieka, determinacji, obowiązku, lojalności i miłości, dzięki której możemy zdać sobie sprawę, jaki wpływ wywiera konflikt zbrojny na ludność cywilną.

   

"- Zima jest przyjaciółką Rosjan!
- Tak, ale ile temperamentu wymaga ta przyjaźń!"