piątek, 26 grudnia 2014

Święta, święta i po świętach

Fara śpi z dziadkami.


    Jak to zawsze w jakiekolwiek święta bywa, wszyscy się do nich szykują i szykują, w końcu przychodzą, no i jest po wszystkim. W tym roku jestem szczęśliwa, pierogów nie zabrakło. Opłacało się jechać do babci i wziąć sprawy w swoje ręce. Jako największy pierogożerca mogę się pochwalić ponad 200 sztukami.
    Mamy w domu wesoło, bo dziadkowie przyjechali ze swoimi dwoma psami. Plamka jak zwykle na widok aparatu robi wszystko, żeby się schować. Fifi ani myśli współpracować a Fara strzela fochy. Ogólnie ich układy wyglądają tak, że najstarsza Plamka wszystkie ustawia, Fara się obraża, a Fifi i tak robi swoje. Wczoraj Fara postanowiła, że już ma dość tego, że Fifi jest w centrum uwag i przyniosła sobie z ogrodu zabawkę. Z psami jest jak z dziećmi, jak leży to nie są zainteresowane, ale kiedy drugi pies się zainteresuje zabawką, to już jest problem. Cóż poradzić, trzeba było wszystko schować. 
    Dla Fifi jednak nie ma żadnych przeszkód. Szucherna baba, jak zwykł nazywać ją dziadek, porywa nam chusteczki higieniczne, a nawet foliowe worki na śmieci, żeby zrobić z nich śnieg. Cóż, może zrozumiała, że nam za nim tęskno. 

Fifi na ogrodzie.



poniedziałek, 15 grudnia 2014

Słabo coś


   Szaleństwo świąteczne mnie dopadło, co w połączeniu z moim książkoholizmem zrobiło się troszkę niebezpieczne dla mojego portfela. Powoli przestaje mi pomagać tłumaczenie: "Dostałam stypendium naukowe, więc mogę je bezkarnie wydać na książki, w końcu to moja edukacja". Tęsknię też straszliwie za śniegiem. A wiecie dlaczego? Śnieg i deszcz są mokre, śnieżycę i ulewę uważamy za brzydką pogodę ale... Śnieg jednak mimo wszystko jest świąteczny, kojarzy nam się (choć paradoksalnie) z ciepłem. A deszcz? Nie wiem jak wam, ale mi każdy deszcz, który nie pada w lipcu lub sierpniu, przywołuje jedynie szarość, smutek i zmęczenie. Jak widzę deszcz, który uparcie nie chce zmienić się w śnieg za oknem, to aż mnie ściska w środku i nie chce nigdzie wychodzić. Najchętniej siedziałabym w ciepłym dresie, paputkach i z książką.

    Co do moich książkowych planów na jesień, jak zwykle nie wyszło. Zabrałam się, co prawda w końcu za Ziemkiewicza, ale Księga jesiennych demonów jak leżała, tak leży. Co gorsza nie zapowiada się na to, żebym po jesienne demony sięgnęła, ponieważ dorobiłam się w tym miesiącu Wiecznego Grunwaldu, Morfiny i Dracha Szczepana Twardocha. Kwestia właściwie dziwna, bo o ile Morfina gdzieś tam się pałętała w moich czytelniczych planach, to niczego oficjalnie sama przed sobą nie przyznałam. Kończyło się na: "a jeszcze zdążę". Co mnie przekonało? Pewnie wypowiedź Tomasza Makowskiego, który stwierdził, że popularność Twardocha w pewnym stopniu opiera się na tym, że jest atrakcyjnym mężczyzną oraz odpowiedź na pytanie czy Szczepan Twardoch ma jakiś pomysł na książki, czy chce przez swoje dzieła przekazać jakąś treść.  Autor odpowiedział wówczas, że  książki mu się same piszą, że to one do niego przychodzą. To chyba trochę jak z narratorem w głowie Mai Lidii Kossakowskiej. Bardzo mnie ta kwestia intryguje, tym bardziej, że mi samej pomysły na opowiadania, czy zdjęcia przychodzą w snach. 






 Dłubię znowu w starych zdjęciach i wygrzebałam dwie pełne energii panie. Sotek i Bek, duet niezwykły. Pełen energii i uśmiechu. I pomyśleć, że nasze spotkanie w trójkę było właściwie przypadkowe. 

Lenię się ostatnio mocno. Zdecydowanie brakuje mi kogoś kto krzyczy i mędzi mi gdzieś nad uchem: "Wiki, Wiki, chodź na zdjęcia". Bo poszłabym. Dawno nic nie robiłam. Słabo z tą moją kreatywnością, oj słabo.