Melina Marchetta - Alibrandi szuka siebie
Josephine Alibrandi to dziewczyna, która przechodzi jako nastolatka kryzys tożsamości. Nie dość, że życie każdego człowieka w okresie buntu jest względnie skomplikowane, do sytuacji dziewczyny należy dodać restrykcyjne katolickie otoczenie, włoskie korzenie oraz pochodzenie z nieprawego łoża. Nastolatka wszędzie czuje się jakby była częścią danej zbiorowości tylko połowicznie. Nie jest Włoszką, ponieważ urodziła się jako drugie pokolenie w Australii. Australijczycy i Afrykanerzy nazywają ją makaroniarą, co również nie ułatwia utożsamienia się z którąś z tych grup etnicznych.
Jak to we wszystkich tego typu książkach, mamy w powieści Meliny Marchetty do czynienia z codziennością młodzieży. Jednakże warto zwrócić uwagę na tę pozycję ponieważ to nie jest płytka książka dla nastolatków, w której nacisk położony jest na wątek miłosny. Owszem, jest to opowieść o dorastaniu, ale skupia się na relacjach pomiędzy członkami rodziny (w tym przypadku wyjątkowej bo składającej się z babci, matki i córki). Pierwsza miłość oczywiście też tu jest, tak samo jak szkolne wybryki, niespełnione ambicje rodziców i rywalizacja uczniów między sobą.
Alibrandi szuka siebie to świetna książka dla tych, którzy dopiero wchodzą w wiek nastoletni. Nie tylko stanowi swoisty kompas moralny, który przestrzega chociażby przed HIV czy niechcianą ciążą, ale również uzmysławia czytelnikowi, jak ważna jest dla nas rodzina i nasze korzenie. Uczy tego, żeby przede wszystkim ze sobą rozmawiać i słuchać się wzajemnie. Warto ją zatem podsunąć naszym dzieciakom, czy młodszemu rodzeństwu bądź kuzynostwu. Aczkolwiek muszę dodać od siebie, że podczas tegorocznej letniej edycji Bookathonu wróciłam do niej po dziesięciu latach i podobała mi się jeszcze bardziej, niż gdy czytałam ją mając lat trzynaście.